O tropikalnej burzy… W szklaneczce rumu

Powiedzieć, że byliśmy przygotowani na cyklon, to jak nic nie powiedzieć. Zapasy jedzenia w lodówce sugerowały, że jesteśmy gotowi co najmniej na uderzenie meteorytu i powrót dinozaurów. Na wszelki wypadek dokupiliśmy kolejną butelkę rumu, bo jak już mamy żegnać się z życiem, to przynajmniej przy szklaneczce “Lazy Dodo” o smaku marakuja-mango.
W ostatnich godzinach przed spodziewanym uderzeniem cyklonu Bheki wyszliśmy nawet na plażę, pokontemplować nadchodzącą katastrofę. Długo wpatrywaliśmy się w zbierające na horyzoncie puchate chmurki. Wbrew oczekiwaniom, palmy nie chyliły się pod naporem wiatru, fale nie rozbijały się o brzeg, a łódki w zatoce kołysały się spokojnie, nie zerwane się z cum.
Obserwowaliśmy, jak para staruszków w klapeczkach zwija swoje ręczniki plażowe i powolnym spacerkiem oddala się w stronę miasta, “wyraźnie w obawie przed tym nieobliczalnym zjawiskiem pogodowym”, jak słusznie zauważył Aaron.
Wzięliśmy z nich przykład i podreptaliśmy do domu. Zamknęliśmy się na cztery spusty i czekaliśmy na sztorm, raz po raz nerwowo wyglądając przez okno na lekko kołyszące się czubki drzew.
Bheki jednak znów nas zaskoczył…
W godzinach wieczornych został wydany oficjalny komunikat: brak zagrożenia cyklonowego dla Mauritiusa! Bheki na swojej trajektoriii stopniowo zwalniał, aż stał się zaledwie tropikalnym sztormem o umiarkowanym nasileniu.
I co?
Skończyło się na lekkim zachmurzeniu, przelotnej mżawce i może odrobinę mocniejszej bryzie...
....
Jak uczciliśmy przeżycie nie-cyklonu? Oczywiście, szklaneczką rumu. Oraz pierwszą z dwudziestu puszek tuńczyka.
Komentarze